piątek, 15 sierpnia 2014

Tatry to miejsce gdzie spotkasz ludzi pozytywnych i życzliwych, czyli moje wakacje

Okres wakacyjny dla mnie się już skończył. Dzisiaj mija równo tydzień odkąd wróciłam z urlopu. Czas więc wracać do normalnego życia... Akurat blog jest przyjemnym aspektem tej "szarej" rzeczywistości. Długo mnie tu nie było, można powiedzieć, że ledwo zaczęłam już skończyłam. Ale nie! To była tylko przerwa spowodowana po pierwsze dużą ilością pracy - starałam się zdążyć ze wszystkim przed urlopem, a po drugie - samym urlopem właśnie.

Dzisiaj mam dla Was trochę opowieści i zdjęć z mojego urlopu, który spędziłam w Zakopanem. Pod względem wyjazdów jestem od trzech lat zdecydowanie monotematyczna. Pada hasło urlop i oczywiście wiem gdzie jadę. W grę wchodzą tylko Tatry :) W tym roku góry dały mi trochę w kość, na tyle że gdzieś pod koniec wyjazdu zarzekałam się, że z Tatrami biorę rozbrat na jakiś czas i w przyszłe wakacje na pewno do nich nie wrócę... Prawda jest taka, że już tęsknię.

Dziewięć dni, duża ilość przemierzonych kilometrów, jeszcze większa ilość deszczu, ciągle suszone buty - tak wyglądały moje wakacje w Tatrach. Plany były wielkie, z realizacją ze względu na ciągle padający deszcz już było trochę gorzej.

W pierwszy dzień wybraliśmy się na trasę zwaną przeze mnie potocznie "rozruchową". Tak żeby nie szaleć od razu, ale tez poczuć, że jest się w górach poszliśmy do Doliny Strążyskiej i na wodospad Siklawicy, potem na Sarnie Skałki i zeszliśmy do Doliny Białego. Wszystko było fajnie i w dolinie Strążyskiej (zjedliśmy nawet przepyszny jabłecznik, który uwielbiam i wypiliśmy kawę) i pod wodospadem Siklawicy też. Świeciło słońce było przyjemnie. 





W drodze na Sarnie Skałki zaczęło mżyć, by po chwili przejść w regularną ulewę. Tak nas przywitały Tatry... W ten dzień pierwszy raz suszyłam buty. Niestety nie ostatni.

W ramach niepewnej pogody na następny dzień wybraliśmy się na Nosal i Kopieniec. Gdzieś nam tam pogrzmiewało w oddali, ale na szczęście na tyle daleko, że spokojnie mogliśmy pochodzić po górach.










Kolejny dzień to już był istny armagedon! Niepewni jaka będzie pogoda, liczyliśmy, że uda nam się wejść na Zmarzły Staw. W praktyce dostaliśmy deszcz, grad i burzę. Jeszcze nigdy nie chowałam się przed gradem pod kosodrzewiną, nawet nie sądziłam że jestem w stanie się pod takiego "krzaka" zmieścić :) Szlak zamienił się w potok, woda przelewała się nam w butach. Dopiero co wysuszone traperki były od nowa mokre. Cóż, cytując klasyka: taki mamy klimat...

Czego nie udało się zrobić dzień wcześniej, udało się na następny dzień. Miło było po latach wrócić nad Zmarzły Staw, urocze miejsce. Dodatkowy bonus - nigdy tak blisko nie widziałam kozic, były prawie na wyciągnięcie ręki.














Korzystając z względnie optymistycznych prognoz pogody wybraliśmy się na Czerwone Wierchy, mając nadzieję, że uda nam się przejść od Kasprowego Wierchu po Ciemniaka. Niestety, burza i deszcz wygoniły nas z gór i dotarliśmy "tylko" do Małołączniaka, a potem zmykaliśmy przed piorunami. Co by jednak nie mówić, widoki były przednie, zobaczcie sami :)






A później był już tylko deszcz...
Nie myślcie jednak, że się nudziliśmy. Dla mnie Zakopane, Tatry i atmosfera, jaka tam jest, sprawia, że zawsze coś znajdę, coś odkryję. W tym roku udało nam się poznać parę naprawdę fajnych osób, zakręconych na punkcie Tatr tak samo jak my, a jednocześnie takich z ciekawą historią i mających coś do powiedzenia. Co prawda mam wrażenie, że mówienie sobie na szlaku cześć czy dzień dobry powoli zanika, to i tak Tatry to miejsce gdzie spotkasz ludzi pozytywnych i życzliwych.

3 komentarze:

  1. I niech mi ktoś powie, że Polska nie jest piękna! :) Ja jakoś za górami nie przepadam bo sama mieszkam u ich podnóża, zwykle wybieram morze na wakacje ale zdecydowanie Tatry są warte odwiedzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ;-) piękne widoki! scrolluję w tę i z powortem :)

    OdpowiedzUsuń