Wczoraj
pierwszy raz poczułam, że zapominam, że miałam urlop. Dopadła mnie niska forma
fizyczna i psychiczna. Do tego posta zabierałam się już jakiś czas, ale
wczorajszy dołek zmotywował mnie, aby w końcu usiąść i spisać… co przemyślałam i
postanowiłam podczas urlopu :) A wierzcie mi, była burza mózgu.
Urlop
luzuje, to wiadomo. Na co dzień gonię – praca, własna firma, bardzo się staram,
żeby stres mną nie zawładnął, ale czasami pod wpływem zmęczenia jest to
silniejsze ode mnie. W tym roku podczas urlopu, jak już przestawiłam się z
trybu zadaniowego na tryb wakacyjny, zrobiłam rachunek sumienia. Autentycznie.
Na co dzień wiem, że nie mam czasu na takie przemyślenia. Na proste pytania
czasami najtrudniej sobie odpowiedzieć, a nawet jeżeli odpowiedź jest oczywista,
to ciężko zrobić pierwszy krok i odważyć się na realizację. Urlop to naprawdę
najlepszy czas, żeby zastanowić się co się chce, co jest istotne, a co bez żalu
można odpuścić. Jak już wszystko przemyślałam i przetrawiłam, to otworzyłam
notatnik w komórce (bardzo przydatna funkcja, bo zawsze pod ręką) i zaczęłam
pisać. A potem dopisywałam kolejne myśli i kolejne.
Więc
czego chcę od życia? Czy zostawić wszystko tak jak jest, czy jednak zdobyć się
na odwagę i zacząć coś zmieniać? Padło jednak na zmieniać, chociaż co i jak na razie pozostawię dla siebie. Nie będę
robić nagłej rewolucji, raczej postawię na metodę małych kroczków. Coś wypali,
to ok., będę robić kolejny krok. Sama myśl, że podjęłam decyzję o zmianach
wprawia mnie w dobry nastrój i czuję się też silniejsza, bo stawiam na siebie,
nie jestem w zupełności zależna od kogoś innego i od jego decyzji. Były więc
poważne myśli o poważnych sprawach.
Puściłam
też wodze fantazji, co bym robiła, gdybym miała full wolnego czasu, co mnie
nakręca i sprawia mi radość. A więc moi drodzy, oto lista, wcale nie tak długa,
rzeczy przyjemnych, które mam zamiar zrealizować do przyszłego urlopu.
Po
pierwsze: zacznę malować/rysować/szkicować, cokolwiek… Kiedyś potrafiłam
stworzyć coś naprawdę ładnego, teraz moja ręka jest tak nie wyćwiczona, że
narysowanie byle czego nie wygląda tak, jak wyglądać powinno. Jeszcze parę lat
temu malowałam wtedy, gdy miałam z czymś problem, musiałam to przemyśleć i
przeanalizować. To była najlepsza metoda na stres, dołek i całe zło tego świata
;)
Po
drugie: zacznę czytać biografie ciekawych ludzi. Zainspirowała mnie biografia
Danuty Stenki, którą znalazłam w jednym z krakowskich antykwariatów. Perełka,
bo z podpisem aktorki. Niestety okazało się, że nie na sprzedaż, a szkoda. Nie
wiem jak cała książka, ale przeczytałam wyrywkowo parę fragmentów i wydaje się
taką ciepłą, pozytywną opowieścią ubraną w formę wywiadu. Ta książka jest na
mojej liście, pewnie kolejne też się znajdą.
Po
trzecie: raz na kwartał zwiedzę miejsce, w którym jeszcze nigdy nie byłam. Już
nawet zaczęłam to realizować, o tym będzie kolejny post. Jak zaczęłam szukać,
co jest ciekawego w niedalekiej okolicy, to aż sama byłam zaskoczona. W cale
nie trzeba jechać daleko, żeby było fajnie i ciekawie. Chociaż nie powiem,
powrót do Paryża i Wiednia też mi się marzy.
Po
czwarte: mam w głowie sporo pomysłów na ubrania. Może nie są jakieś super
oryginale (tak mi się wydaje), ale wśród wszechobecnej chińszczyzny i kiepsko odszytych
ubrań, chciałabym zacząć szyć u krawcowej moje projekty (szumna nazwa, ale
niech będzie).
Po
piąte: zacznę więcej fotografować. Za starych dobrych czasów moim najlepszym
przyjacielem był Zenit, a potem Praktica. Zdjęcia robione na kliszy… Wtedy każdy
kadr był przemyślany, bo wiadomo, miejsca było tylko na 36 zdjęć. Teraz trzaska
się fotek bez opamiętania, najwyżej potem się skasuje. Powoli zaczynam nie
rozstawać się z aparatem, czy to lustrzanką, czy po prostu komórką. Staram się
łapać chwile, ale robić też przemyślane zdjęcia. Mój Instagram się rozrasta, a
blog jest też pretekstem do robienia zdjęć. I mam z tego wielką frajdę! Mam tez
w głowie pewien projekt, który chciałabym zrealizować. Są plany, potrzebny jest
tylko czas i ładna pogoda by je realizować.
Po
szóste: już od jakiegoś czasu marzy mi się pobiec w profesjonalnym biegu na 5 kilometrów. Jak
wróciłam z gór miałam tyle energii, że od razu chciałam zabrać się za treningi,
ale okazało się, że… zamknęli mi bieżnię na stadionie. Alternatywą jest
bieganie w lesie… z dzikami. Jak by mnie taki dziki dzik pogonił, to pewnie
wykręciłabym czas życia. Niestety nie czuję się komfortowo, biegnę i rozglądam
się wokół. Póki co jednak czekam aż remont bieżni się zakończy, ale marzenia
nie zarzucam.
Po
siódme: ciągle gdzieś czytam, że ludzie zachwycają się i zachwalają książki
Murakamiego. Czytam sporo książek, ale jego jeszcze nie miałam okazji.
Sprawdziłam, w bibliotece są, więc dopisuję do listy rzeczy, które chciałabym
zrobić.
I
po ósme: nie zapisane na liście, bo nawet nie muszę tego pamiętać – codziennie
powtarzam to sobie, jak mantrę: nie dam się tak stresować. Czy to w pracy, czy
w życiu prywatnym. Wzięłam na luz, a jak trzeba to jasno stawiam granicę.
Wczoraj był właśnie pierwszy dzień po powrocie z urlopu, gdzie stres mnie
dopadł, przyczepił się do mnie i nie
chciał pójść. Ale zmotywował mnie tez do napisania tego posta, więc nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło. I już go pogoniłam w cholerę :)